niedziela, 10 stycznia 2016

4. Podoba mi się, jak jęczysz moje imię.

POV's Lee

Niedziela minęła tak, jak przypuszczałam. Razem z Jennifer obudziłyśmy się grubo po południu, a dziewczyna od razu rzuciła się na wodę i tabletki. Potem cicho zjadłyśmy cudowne naleśniki mojej mamy i specjalny, dziwny, zielony koktajl mojej babci na kaca, który nie smakował dobrze. Resztę dnia spędziłyśmy w moim łóżku oglądając stare odcinki Pretty Little Liars i nowe Scream Queens. Pod koniec dnia Parker zebrała się do domu twierdząc, że wreszcie musi nauczyć się na kartkówkę z biologii, a ja może, a może nie czytałam fanfiction z australijskim zespołem, który teraz był bardzo rozpoznawalny. Miałam totalnego fioła na punkcie Luke'a Hemmingsa i nie bez przyczyny.
Niestety powrót do rzeczywistości jakim był poniedziałek nie był przyjemny zwłaszcza z tego powodu, iż miałam mieć zaraz ostatnią lekcję tego dnia, jaką była matematyka, więc mój optymizm trochę przygasł. Zwłaszcza, że podobno pan Richard był dzisiaj zdenerwowany jakimś obraźliwym rysunkiem na tablicy, który został namalowany sprey'em. Catlin mówiła na stołówce, że uważa, iż to jest wspólne dzieło Zayn'a i Louis'a.
- Dzień dobry, gówniarze. - przywitał się z nami nasz nauczyciel, a gdy chciał już zamykać drzwi to cudem przedostali się przez nie Harry, Louis i Blu, który usiadł obok mnie, ponieważ nie było dzisiaj Evy. - Uznajmy, że tego nie widziałem. Nie mam dzisiaj najmniejszej chęci, aby prowadzić zajęcia, a to wszystko przez to. - dodał zdejmując mapę historii z tablicy za którą widniał piękny różowo biały napis "JEBAĆ MATEMATYKĘ I TWOJĄ CÓRKĘ!"
- Masz córkę  Dick? - spytał Louis śmiejąc się i poruszając sugestywnie brwiami, a w jego ślady poszła większość naszej klasy.
- Nie twój interes Tomlinson. - syknął nauczyciel piorunując wzrokiem szatyna, który przybijał swoją, męską piątkę z Harry'm.
- Idiota. - mruknęłam pod nosem z czego zaśmiał się Blue.
- On wcale nie jest taki zły. Uwierz mi. - powiadomił mnie Gordon. Jednak mu nie wierzyłam, bo to Louis, który nie jest zły, ale jest okropny. I nie lubię, kiedy wprowadza mnie w niezręczne sytuacje i wymiany zdań. - Sama się przekonasz. Zrobisz to nieświadomie.
- Oczywiście. - przytaknęłam marszcząc nos, bo Harry też mówił mi, że przywyknę. Czy to już przesądziło o moim losie?
- Co dzisiaj robisz z Jen? - spytał zmieniając temat podczas, gdy Dickson latał z wiadrem wody i chciał zmyć jakże kreatywny napis. Dostawał już szału, ale nikt nie chciał go uświadomić, że prawdopodobnie i tak tego nie zmyje.
- Chyba nic specjalnego. - wzruszyłam obojętnie ramionami.
- Idziecie z nami do McDonald'a?
- Spytam się Jennifer i Ci odpowiem. - oznajmiłam mu po chwili zastanowienia. - Napiszę Ci sms'a, tylko nie mam twojego numeru telefonu. Kto w ogóle idzie?
- Niall, Zayn, Harry, Ella, CoCo, Louis i ja. - powiedział marszcząc brwi, aby zapewne nikogo nie zapomnieć. Przytaknęłam głową. Blue tylko się uśmiechnął, aby potem podyktować mi rząd cyferek, a następnie puściłam mu sygnał, aby również mnie mógł zapisać.
- Rekwiruje to. - usłyszałam głos pana Richarda, który stał nad nami z kapryśną miną. Zaraz po tym straciłam swój telefon, ponieważ mężczyzna wyrwał mi go z ręki. - Co się z Tobą dzieje panno Williams? Najpierw jedynka za odpowiedź. - aha, to twoja wina, idioto. - Potem ta przytyczka słowna, a teraz rozmawianie i korzystanie z telefonu na moich lekcjach. Co dalej?
- Zastanawiałam się nad jakimś grafiti. - prychnęłam nie wiele myśląc przez co po klasie rozeszły się zduszone śmiechy.
- Udam, że tego nie słyszałem. - oznajmił cierpko Dickson i biorąc mój telefon skierował się do biurka, gdzie go zamknął w lewej szufladzie. - To będziesz mogła odebrać od dyrektora. - dodał zamykając szufladę na klucz.
- Świetnie. - mruknęłam pod nosem. - Nie zdzwonimy się Blue. - westchnęłam rzucając okiem na chłopaka, który ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu.
Gdy zadzwonił dzwonek od razu ruszyłam pod salę numer trzy. Usiadłam tam, gdzie ostatnio, bo nadal nie byłam przekonana do szatyna, którego dzisiaj prawie w ogóle nie widziałam. Louis przyszedł pod sam koniec odsiadki, więc całą godzinę nudziłam się gadając z Niall'em, który znowu miał iść do gabinetu dyrektora, ale od razu odbył swoją karę. Tym razem za to, że rozbił narzędzia laboratoryjne na chemii.
- Gdzie byłeś? - spytał się Niall na co Tomlinson wzruszył tylko ramionami, a jego włosy były tak bardzo roztrzepane. - Dziki seks? - zakpił blondyn śmiejąc się, a jego głowa została lekko odrzucona w tył.
- Tak coś w ten deseń. Nikt nas nie pilnuje?
- Pani Bling. - oznajmiłam mu. Pani Bling była bibliotekarką, która kochała romanse i naszego dyrektora. Poszła do kantorka obok, aby pewnie czytać swoje tanie romansidła.
- Zostawiłem plecak w laboratorium. Idę po niego. Do zobaczenia na boisku. - skinął głową w stronę szatyna, który usiadł na krześle za mną. - A Ty Lee przyjdź dzisiaj do McDonald'a. - dodał wychodząc przez drzwi i puszczając mi oczko.
- Mam coś dla Ciebie. - usłyszałam trochę zachrypnięty głos Louis'a. Odwróciłam się do niego, aby zobaczyć jego wyraz twarzy, ale chyba nie żartował.
- Co?
- Telefon od Dickson'a.
- Żartujesz! - krzyknęłam rozszerzając oczy.
- A wyglądam, jakbym żartował? - spytał, a na jego ustach błąkał się słaby uśmiech. Z tylnej kieszeni swoich spodni wyciągnął moją własność. Uniosłam lekko rękę do przodu i chciałam sięgnąć po telefon, ale on szybko odsunął swoją dłoń wraz z urządzeniem. - Nie tak szybko sweetie.
- O co Ci...
- Jeśli chcesz odzyskać ten telefon to zostaniesz na moim treningu, a potem powiem Ci resztę. - przerwał mi, a jego wzrok skierował się na moje oczy. Nie zdążyłam się zgodzić, ani zaprzeczyć, bo rozbrzmiał kolejny dzwonek.
Właśnie, dlatego skończyłam tak, że siedziałam na trybunach wraz z Jenny i Ellą, która czekała na CoCo. Moja przyjaciółka zgodziła się iść później do fast-food'a oraz łaskawie uznała, że w ramach poświęcenia może oglądać tych biednych, spoconych sportowców, którzy biegając wyglądają tak dobrze. Niestety dwa rzędy niżej była Cat z Jordan'em, którzy nadmiernie okazywali sobie uczucia.
- Błagam niech ona z nim zerwie. - zajęczała Parker patrząc z odrazą na gruchające wróbelki,  a może gołąbki. Z resztą jedna cholera. I to ptak, i to. - Nie pamiętam, kiedy z nią ostatnio rozmawiałam, a ten palant, by nam nie przerwał.
- Uroki bycia w związku. - skomentowała El. W tym czasie podszedł do nas Harry, który usiadł obok mnie, a w jego dłoni była butelka wody. - Hej, też na nich czekasz?
- Tak. - przytaknął. - A co tutaj robi sweetie? - zapytał patrząc na mnie.
- Czeka, aż dupek, który obecnie strzelił gola, odda jej telefon. - odpowiedziałam patrząc na boisko, gdzie chłopak uśmiechał się, gdy truchtał z powrotem na swoją część boiska.
- Tak. Musiałem zagadać Dicksona i prawie nas przyłapał, a dokładniej Louis'a, który wyszedł przez okno. - zaśmiał się odgarniając jego włosy z oczu.
- Przecież sala matematyczna jest na piętrze. - powiedziałam marszcząc brwi.
- Nie pytaj. Sam nie wiem, jak to zrobił. - wzruszył ramionami, a w tym samym czasie było słychać gwizdek trenera, który coś do nich mówił, a po chwili zmęczeni powlekli się w kierunku szatni.
Natomiast my podeszliśmy na parking, aby zaczekać na Niall'a, Zayn'a, Louis'a i CoCo. Piętnaście minut później po wypaleniu papierosa przyszedł Blue, który nie wiadomo gdzie był oraz CoCo i Niall, który wyszeptał mi do ucha, że Louis czegoś ode mnie chce, więc mam iść do szatni. Przygryzłam wargę, skinęłam lekko głową i udając się we wskazaną mi stronę.
Zastanawiałam się, czy wejście do szatni piłkarzy po meczu to dobry pomysł, ale postanowiłam zaryzykować. Oczywiście w drzwiach zderzyłam się ze zdezorientowanym Zayn'em, który tylko mruknął, że Tomlinson bierze prysznic. Weszłam do szatni i niepewnie zawołałam chłopaka, który odkrzyknął, że zaraz skończy i miał rację.
- Gapisz się to niegrzeczne. - zakpił podchodząc do swojej szafki. Jak miałam się nie gapić, gdy był mokry, a biały ręcznik był niechlujnie i trochę nisko zawieszony na biodrach. Odwróciłam od niego wzrok, więc patrzyłam na kosz z brudnymi strojami sportowymi.
- Co ode mnie chciałeś? - spytałam starając ignorować się to, że stoi koło mnie właśnie grecki Bóg.
- Dotrzymania towarzystwa. - wzruszył ramionami. Czy to był jego tik nerwowy, czy nawyk, czy co?
- W ubieraniu się? Chyba sam byś sobie poradził. - skomentowałam  i usiadłam na ławce.
- Może.
- Kiedy odzyskam telefon? - zaskomlałam, ponieważ bez telefonu czułam się, jak bez ręki. Dosłownie mój telefon znajdował się cały czas obok mnie. Nie uzyskałam odpowiedzi, więc spojrzałam na chłopaka, który teraz wkładał na siebie swoje czarne spodnie, które opinały się na jego nogach. Ze sportowej torby wyjął mojego Iphone'a, którego dostałam na urodziny po długoletnim zrzędzeniu rodzicom nad uchem.
- O ten telefon Ci chodzi? - na jego ustach uformował się chytry uśmieszek.
- Tak. - skinęłam głową.
- Chcesz to go sama zabierz. - zaśmiał się wkładając urządzenie do przedniej, lewej kieszeni.  - Lub odbierz go za kilka godzin. - dodał narzucając na siebie czarną koszulkę.
- Nienawidzę Cię. - mruknęłam pod nosem.
- Oczywiście sweetie, a teraz chodź. - prychnął zbierając swoje rzeczy.
- Masz mokre włosy będziesz chory. - wytknęłam mu wstając z ławki.
- Nie mów, że się martwisz. - zakpił.
- Nieważne.
- Tak myślałem. - powiedział, a następnie zabrał swoją, sportową torbę i wyszliśmy z męskiej szatni kierując się w stronę parkingu, gdzie stało czarne Audi. Cóż byłam pod wrażeniem. Wiedziałam, że Louis nie jest biedny, ale mimo wszystko byłam trochę zaskoczona. Jednak bez słowa wsiadłam na miejsce pasażera, a po chwili obok mnie pojawił się niebieskooki, który wrzucił swoje rzeczy na tylne siedzenie.
- Gdzie jest reszta?
- Pojechali do McDonald'a.
- Skąd wiesz?
- Napisali mi wiadomość. - odpowiedział z uśmiechem na ustach, a następnie włączył radio. Fuknęłam tylko cicho w geście oburzenia. Przez resztę drogi towarzyszyła nam muzyka Aerosmith. Było to do przewidzenia w pewnym sensie. Pasowało to do niego.
- Nałóż to. - rozkazałam wyjmując jakąś szarą beanie, która była w półce bocznych drzwi. Szatyn przewrócił oczami, ale zaparkował na parkingu przed knajpką, a następnie spojrzał na mnie z cichym westchnięciem po czym włożył czapkę na czubek głowy przez co jego włosy stałe się trochę oklapłe. - Wyglądasz tak jakoś...
- Jeśli powiesz słodko lub uroczo to obiecuję Ci, że nigdy więcej nie wsiądziesz do tego samochodu. - ostrzegł, a ja tylko się zaśmiałam na co posłał mi zdezorientowane spojrzenie.
- Wiesz, że słodki, a uroczy to jest to samo?
- Wiem. - skłamał próbując utrzymać twarz po czym wyszedł z samochodu. Zrobiłam to samo, a chłopak stało oparty o czarne drzwi pojazdu. Z jego ust zwisał papieros, który został już przyłożony do zapalniczki.
- Mogę? - spytałam stając naprzeciwko niego. Był trochę wyższy ode mnie. Wzruszył ramionami zaciągnął się papierosem, a po chwili przybliżył twarz do mojej. Lekko uchylił usta, więc zrobiłam to samo. Dym został przeze mnie wciągnięty.
- Postępy. Brawo. - uśmiechnął się, a w jego wysokim głosie można było wyczuć nutkę ironii.
- Dziękuję. - odpowiedziałam, jakbym dostała pochwałę. Chłopak parsknął śmiechem chyba wbrew swojej woli, bo za chwilę zagryzł wnętrze policzka, a jego kości policzkowe, których pozazdrościłoby większość ludzi, wyostrzyły się.
- Chodźmy. - mruknął przybierając grobową minę i nie czekając na mnie od razu poszedł w kierunku wejścia do fast food'a. Trochę podbiegłam, ponieważ szatyn był już w połowie drogi i szłam obok niego, a nasze ramiona nieznacznie się o siebie ocierały.
Usiadłam obok CoCo, ponieważ tam było wolne miejsce, a na przeciwko mnie usiadł Louis, który obecnie miał minę, jakby chciał zabić z połowę osób w tym lokalu. Zamówiłam ciastko i smoothie, ponieważ wolałam zająć się jedzeniem niż nieco natarczywym spojrzeniem chłopaka.
- Słyszałam, że prawdopodobnie będzie organizowana wycieczka dwutygodniowa po kilku państwach. - oznajmiła nam podekscytowana El odkładając swoją kawę na stolik.
- Świetnie. Przyda nam się odpoczynek od szkoły! - zapiszczała podekscytowana Jen czym zwróciła na siebie uwagę kilku osób, które rzuciło nam wredne spojrzenie. Święci się znaleźli.
- Minął miesiąc. - przypomniałam jej na co tylko machnęła na mnie ręką.
- Wyobraź sobie lepiej te wszystkie sklepy. - wtrąciła się CoCo.
- Wiesz może, gdzie dokładnie pojedziemy?
- Na pewno w planie są Włochy. - odpowiedziała mi Ella, a ja tylko skinęłam głową. Zorientowałam się, że chłopcy rozmawiają o meczu, który powinien odbyć się za kilka dni. W czwartek, a może w piątek. Gdy CoCo poszła do toalety to siedziałam koło Harry'ego i to z nim zaczęłam prowadzić konwersację
Przesiedzieliśmy tak dobre dwie godziny rozmawiając, śmiejąc się i domawiając kolejne rzeczy robiąc ze stolika istny syf. Gdy wyszliśmy z knajpki to podszedł do mnie Louis, a w jego dłoni widziałam mój telefon.
- Napisała do Ciebie mama, że powinnaś wracać do domu, bo twój ojciec dostaję szału, a babcia tylko go prowokuje. Cokolwiek to znaczy. - zacytował sms'a.
- Czytasz moje wiadomości? - spytałam retorycznie. Szatyn wzruszył tylko ramionami, a żeby mu kiedyś odpadły. Głupi nawyk. - Oddaj mi telefon i będę się zbierać. - dodałam zastępując mu drogę. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia, bo szybko mnie ominął. - Louis! Będę mieć problemy! - krzyknęłam zaplątując ręce na klatce piersiowej.
- Spadniesz na cztery łapy, kocie. - mrugnął do mnie, a ja próbowałam analizować co się właśnie tutaj stało. Pokręciłam lekko głową chcąc na nowo się skoncentrować.
- Proszę Cię. - zaskomlałam prawie. Byłam zdolna do błagania na kolanach. - Louis. - jęknęłam z desperacją w głosie.
- Podoba mi się, jak jęczysz moje imię. - rzucił mi uśmiech przez prawe ramię, a ja prawdopodobnie otworzyłam szeroko usta.
- Zayn podrzucisz mnie do domu? - spytałam zaciskając mocno szczękę, aby nie wybuchnąć. Chłopak skinął tylko lekko głową. Podeszliśmy do jego samochodu odprowadzeni przez wzrok Louis'a. Gdy odjeżdżaliśmy to nadal patrzył. Nie spodziewał się, że zrezygnuję z telefonu? A jednak.
Dwadzieścia minut później Malik zatrzymał się pod moim domem, a ja tylko podziękowałam mu i pobiegłam do domu, gdzie przeprosiłam rodziców, że nie odbierałam, ale rozładował mi się telefon. Połknęli to kłamstwo bez zbędnych problemów, więc poszłam do swojego pokoju mijając brata, który miał słuchawki na uszach. Prychnął tylko na mnie. Dzięki Collin.
Poszłam do łazienki, gdzie od razu się rozebrałam i wskoczyłam pod wodę. Miałam ten denerwujący moment, jak większość ludzi biorących prysznic. Przekręć zawór w lewo za gorąca, w prawo lodowata. Kto coś takie wymyślił. Powinno się wpisywać temperaturę. Byłoby łatwiej.
Wychodząc z kabiny owinęłam się jakimś ręcznikiem. Chciałam sprawdzić godzinę, ale dotarło do mnie, że wspaniałomyślna ja postanowiłam zostawić telefon w kieszeni chłopaka. Rozumiem, że nie pałamy do siebie miłością. Na prawdę to rozumiem. Jednakże zabierać telefon człowiekowi w XXI wieku to lekkie przegięcie. Tak tylko mówię.
Ubrałam swoje pandowate onesie, które dostałam pod choinkę od cioci z Ameryki. Mokre włosy przesuszyłam ręcznikiem, a potem je rozczesałam pamiętając o tym, żeby zrobić sobie przedziałek, który będzie mniej więcej równy. Wyszłam z łazienki i udałam się do swojego pokoju z zamiarem rzucenia się na łóżko.
- O kurwa ja pierdolę! - wykrzyknęłam, gdy weszłam do środka. Louis stał przy oknie trzymając w dłoniach roletę. - Zepsułeś to? - spytałam opanowując się już.
- Być może. Nie jestem do końca pewien. - mruknął przyglądając się beżowej strukturze.
- Jak tutaj wlazłeś?
- Przez okno. Pożyczyłem od Was drabinę tak w ogóle. - oznajmił i wzruszył ramionami odkładając prawdopodobnie zepsute urządzenie na moje biurko. - Czemu dziewczyny zawsze mają pokój na piętrze? To szkodzi chłopakom. - marudził pod nosem pocierając łokieć, który był rozwalony. Tak samo jak zadrapanie na łuku brwiowym. Pewnie, dlatego miał krew na podkoszulku.
- Żebyście mogli się zabić, gdy chcecie się włamać. - fuknęłam na niego. - Opatrzę Ci to dziadostwo. - dodałam wracając z powrotem do łazienki z której wzięłam wodę utlenioną, waciki i specjalne plastry z Myszką Minnie, które może, a może nie kupiłam świadomie.
- Przyszedłem Ci oddać telefon tak w ogóle. - mruknął kładąc moją własność na biurku obok rolety. Spuścił wzrok na swoje dłonie.
- Nieważne to jest teraz. - westchnęłam i skinęłam mu ręką, żeby usiadł na łóżku. Mimo, że był niewiele wyższy to było mi tak po prostu niewygodnie i już. Nie wierzę, że opatruję mu te głupie zadrapania. - Biłeś się z tą drabiną? - zakpiłam wylewając wodę utlenioną na łokieć, a potem przyłożyłam do rany wacik.
- Nie. - obronił się jednak widząc mój zdziwiony wzrok westchnął cicho. - Z drabiną i twoim parapetem.
- Kocham mój parapet. - uśmiechnęłam się nalewając wody na wacik, który przyłożyłam do jego łuku brwiowego. Louis syknął krzywiąc się. Chciał się odsunąć. - Nie bądź dzieckiem. - wytknęłam mu, ale na moich ustach był uśmiech. Może miałam małą, chorą satysfakcję z tego powodu, że mój parapet rozwalił mu twarz.
- Cieszy Cię to, że cierpię? - spytał, gdy naklejałam mu plaster na brwi. Wzruszyłam tylko ramionami. Odeszłam krok od niego i prawie wybuchnęłam śmiechem. Widząc takiego Louis'a, który miał plaster z Myszką Micky na twarzy, roztrzepane włosy, duże, niebieskie oczy, które teraz były takie łagodne oraz gdy jego lewy kącik ust unosił się w górze, mogłam stwierdzić, że wyglądał uroczo. - Patrzysz się sweetie.
- Tak. - przytaknęłam mu i biorąc swój telefon z biurka od razu zrobiłam mu zdjęcie.
- Po co to zrobiłaś? - spytał marszcząc czoło.
- Bo wyglądasz na prawdę uroczo z plastrem na którym jest Pluto i Myszka Micky.
- Nie jestem uroczy. - warknął patrząc na mnie spod rzęs. Był, albo chciał być przerażający. Nie wyszło mu to. - Niszczysz moją męską dumę. - dodał lustrując mnie od stóp do głowy. Po czym wyjął swojego IPhone'a, a blask fleszu mnie oślepił.
- Usuń to. - jęknęłam podchodząc do niego i chcąc zabrać mu telefon.
- Nie. - wyszczerzył się biorąc telefon z mojego zasięgu.
- Czemu?
- Bo wyglądasz na prawdę uroczo w stroju pandy. - odpowiedział, a ja przesunęłam się jeszcze trochę bardziej, żeby wziąć ten przeklęty telefon. Wyszło na to, że nad nim wisiałam. Chłopak leżał na moim łóżku z uniesionymi dłońmi do góry, abym nie mogła wykasować tego zdjęcia. Moje włosy pewnie wyglądają tam, jak szopa. Położyłam nogę miedzy jego udami i wychyliłam się jeszcze bardziej, więc dotknęłam telefonu końcami palców. - Kurwa. - jęknął trochę piskliwym głosem.
- Co jest?
- Weź tą nogę od mojego krocza, bo nie ręczę za siebie. - dodał, a ja zarumieniona od razu odsunęłam się od niego i stanęłam na bezpieczną odległość. Wybrzuszenie w jego spodniach potwierdziło moje przypuszczenie, że może faktycznie moja noga nie powinna się tam znajdować wtedy. - Ja już pójdę, bo ten, muszę coś zrobić. - zwilżył lekko usta swoim językiem i może, a może nie wyglądało to cholernie seksownie. - Cześć Lee. - oznajmił wstając z łóżka. Lubię, jak wymawia swoim głosem moje imię.
- Cześć Louis. - pożegnałam się, gdy wychodził przez okno. Stojąc na drabinie uśmiechnął się tylko i zszedł na dół. Zamknęłam za nim tylko, żeby nie było mi zimno w nocy. Wzięłam swój telefon i podłączyłam go do ładowarki przy łóżku. Zgasiłam światło zostawiając tylko lampki choinkowe zawieszone nad moim łóżkiem, żeby lepiej pisało mi się smsy, oglądało filmy lub po prostu patrzyło w laptopa w nocy.
Leżałam tak i wpatrując się w sufit próbowałam zasnąć. Na prawdę próbowałam, ale ja po prostu kocham wszystko rozdrabniać na takie malusieńkie kawałeczki. Może go trochę polubiłam mimo tego, że był niesamowicie aroganckim palantem. Co nie zmienia faktu, że jutro pewnie wszystko wróci do tego, co było. Ah, czyli do bycia niemiłym wobec mnie.  Dźwięk sms'a zmusił mnie do tego, abym porzuciła swoje myśli i przeczytała wiadomość.
Nieznany: Następnym razem trzymaj nogi przy sobie. L.
Zaśmiałam się cicho.
Lee: Nie chciałam. Przepraszam.
Louis: Moja ręka jest teraz wykończona.
Przeczytałam to jeszcze raz  dla upewnienia czy, aby na pewno dobrze przeczytałam.
Lee: Nie musiałam wiedzieć.
Louis: Oczywiście, dobranoc sweetie ;)
Lee: Dobranoc...
Przygryzłam lekko wargę na chwilę i odkładając telefon przewróciłam się na lewy bok.
&
We wtorek i środę nie było w szkole Louis'a, więc w sumie nudziłam się przez całe dwa dni. Nawet przesiedziałam te godziny w areszcie ze wzrokiem utkwionym w zegarze. Gdy wróciłam do domu to uczyłam się na test z chemii. Na całe szczęście miałam obok siebie Jennifer, więc byłam trochę uspokojona.
Wyszłam z domu z rozwalonymi włosami, plecakiem spadającym z mojego ramienia i tostem w zębach przy tym wkładając do końca swoją tenisówkę. Wzrokiem odprowadziłam autobus, który mi odjechał. Nie miałam szans, żeby go złapać, bo był już przy końcu ulicy. Niestety mój ojciec też mnie nie podwiezie, bo zebrał już się do pracy o piątej trzydzieści, żeby uniknąć mojej babci.
Zrezygnowana uznałam, że znowu pójdę na nogach. Jednak Louis wyszedł z domu i zdesperowana postanowiłam się zapytać, czy mógłby mnie podwieźć.
- Hej! - krzyknęłam do chłopak, który uniósł głowę do góry rozglądając się za osobą, która go woła. - Mógłbyś mnie podwieźć? - spytałam z nadzieją.
- Jasne. Chodź pani spóźnialska. - zaśmiał się, więc zrobiłam to co kazał.
- Możemy pojechać motocyklem? - spytałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony. - Zawsze chciałam się przejechać na motocyklu, ale nie znałam nikogo kto by go posiadał. Proszę Louis. - dodałam przygryzając. Chłopak tylko westchnął i podchodząc do garażu otworzył bramę pilotem. Z tablicy na klucze wziął jakiś i podszedł do czarnej maszyny.
- Wsiadaj. - rozkazał podając mi kask.
- Okej. - mruknęłam wkładając ochraniacz na głowę. - Zapniesz mi? - spytał, gdy nie dawałam rady. Louis odwrócił się przez ramię, a ja podniosłam głowę do góry, aby szybciej to zrobił. Później nieporadnie wsiadłam na motocykl, a chłopak wyjechał z garażu, a potem z podjazdu.
Poprawiłam plecak, aby było mi wygodniej i chwyciłam się jego brzucha niepewnie. Spodobało mi się to, jak wiatr nas owiewał, a słońce prześwitywało przez pojedyncze korony drzew.
- Mocniej mnie obejmij! - krzyknął szatyn, abym usłyszała. - Nie chcę Cię mieć na sumieniu. - dodał, a ja się lekko uśmiechnęłam i mocniej go objęłam. Odchyliłam głowę do tyłu, a Louis przyspieszył. Chyba poproszę go, żeby mnie nauczył jeździć na tym.
Podjechaliśmy na parking szkolny, gdzie Tomlinson od razu zaparkował przy samochodach swoich kumpli, które zawsze stały na tym samym miejscu od kilku lat. Zdjęłam kask i zeskoczyłam z motocykla. Niektórzy ludzie szeptali miedzy sobą, więc spuściłam głowę w dół i oddałam kask chłopakowi.
- Dzięki. - podziękowałam cicho. - Do zobaczenia w areszcie. - dodałam niezręcznie i postanowiłam odejść, gdy niebieskooki skinął tylko głową. Zostałam odprowadzona przez wzrok uczniów do wejścia, a potem jak najszybciej udałam się na swoje lekcje.
To nie tak, że cały dzień chodziłam ze wzrokiem wbitym w marmurową podłogę unikając spojrzeń innych ludzi. To nie tak, że cały dzień potakiwałam Jennifer i Blue, którzy bardzo dobrze się dogadywali i cały czas o czymś dyskutowali. Czułam się dziwnie. Zwłaszcza po tym, gdy byłam w toalecie, a tam dziewczyny mówiły, że nie wiedzą dlaczego Louis interesuje się taką grubą i brzydką  przybłędą.
Byłam zwyczajna i może miałam boczki, które mnie denerwowały, ale przez ich słowa poczułam się najnormalniej w świecie źle. Mój nastrój się pogarszał, gdy coraz bliżej była godzina mojej odsiadki. Więc, gdy szłam w stronę sali moje usta zmieniły się w wodospad krwi. Musiałam wyglądać, jak pieprzony Edward Cullen. Nigdy nie umiałam panować nad przygryzaniem wargi.
Usiadłam w ławce pod oknem i wyciągnęłam telefon, ponieważ dostałam wiadomość, która była na wspólnej konferencji WhatsApp z Jen i Blue. Założyli ją dzisiaj na stołówce z wyjaśnieniem, że tak będzie lepiej.
Jen: Spójrz na jego tyłek, a poprawi Ci się humor ;)
Lee: Eww, idź się lecz
Blue: Sweetie, Lou ma najlepszy tyłek w całej szkole.
Lee: Okej. Teraz wszystko jasne.
Lee: Idźcie obydwoje się leczyć!
Zablokowałam telefon, gdy chłopak wszedł do klasy, a potem usiadł na miejscu obok mnie z puszką coli w dłoni. Położył nogi na ławce i oparł się wygodnie o oparcie krzesełka. Niebieski podkoszulek opinał się na jego klatce piersiowej, a czarne spodnie na jego udach. Natomiast białe, lekko ubrudzone vansy zwisały z ławki. Przygryzłam wargi odwracając od jego twarzy wzrok na której się przed chwilą skupiłam.
- Coś dzisiaj jesteś dziwnie cicha. - odezwał się, a ja na nowo na niego spojrzałam. Jego oczy były zamknięte. Wyglądał jakby odpoczywał.
- Taki dzień. - odchrząknęłam, a on otworzył oczy i spojrzał za okno, gdzie świeciło słońce. Pod koniec września w Londynie to prawie cud.
- Jasne. - mruknął choć oczywiste było to, że mi nie wierzył ani trochę. - Nie lubię, jak ktoś mi kłamie prosto w twarz. - dodał obracając się w moją stronę.
- Naprawdę Louis to nie dotyczy Ciebie. - skłamałam znowu. To dotyczy jego, bo czemu zadaje się z taką przybłędą, jak ja?
- Naprawdę nie lubię, jak ktoś mi kłamie prosto w twarz Hailey. - oznajmił chłopak zakładając ręce na klatce piersiowej dzięki czemu jego bicepsy były bardziej widoczne.
- Zrozum, że... - zatrzymałam się na chwilę, bo nie byłam pewna co dodać.
- Nie ufasz mi. - dopowiedział sobie dalszą część. Może po części mu nie ufałam.
- Nie znam Cię. - powiedziałam ostrożnie.
- Hej, jestem Louis William Tomlinson i jestem dupkiem. - przedstawił się wyciągając w moją stronę dłoń.
- Nie o to chodzi. - westchnęłam.
- Wiem. - przyznał biorąc ode mnie rękę. - Możliwe, że nigdy się nie poznamy. - oświadczył, a potem nastąpiła niezręczna cisza.
I byłam prawie pewna, że teraz nie tylko ja czuję się tak głupio. Louis też się tak czuł. To było chyba nasze pierwsze spotkanie w areszcie, gdzie obydwoje milczeliśmy mimo tego, że chcieliśmy coś powiedzieć, a może nawet chcieliśmy się poznać, ale nikt nie chciał zacząć. Ani ta głupia przybłęda, ani ten arogancki dupek.

####
Cześć miśki,
Zrobiło się tutaj jakoś miło, prawda?
Znając mnie wiem, że nie lubię dawać za dużo szczęścia w swoich opowiadaniach, więc powolutku przechodzimy do problemów, bo przecież nikt nie lubi, jak wszystko jest przewidywalne ;)
Trzymajcie się i jeśli zostawicie komentarz to będę Wam bardzo wdzięczna ♥

4 komentarze: