POV's Lee
Caitlin uznała, że ma dosyć słuchania o naszych problemach, więc na jeden weekend wyłączamy się i upijamy w jej domu. Dodatkowym plusem było to, że jej rodzice wyjechali na wypoczynek do spa na ich dwudziestą rocznicę ślubu. Właśnie w ten sposób skończyłam na łóżku blondynki z kieliszkiem niedobrego wina w jednej ręce i kawałkiem tłustej pizzy w drugiej.
Była też Jennifer, a nawet CoCo. Panienka Morgan specjalnie nie zaprosiła Elli do siebie po zdarzeniu z toalety. Niby minęło tyle czasu, a nadal czuję mdłości, gdy widzę El. Zwłaszcza, że teraz z Louis'em wszystko wygląda zupełnie inaczej. Jedyne czego mi szkoda to tego, że jego rodzice się rozwodzą. Od tego momentu prawie codziennie widzę jego matkę w moim domu na kanapie pomiędzy moją babcią, a mamą. Podobno piją wino, ale podejrzewam, że to coś mocniejszego.
CoCo właśnie malowała paznokcie Jennifer, która patrzyła na ekran swojego telefonu, jak jastrząb. Od Sylwestra ma złudną nadzieję, że coś się zmieni w sprawie z Blue, ale bądźmy szczerzy. Nie zapowiada się na to, ponieważ on nadal ma tajemniczą Savannah. Byłam raz z nimi na papierosie przed szkołą. Dziewczyna wydaję się być w porządku, ale ponieważ przyjaźnię się z Jen to muszę twierdzić, że dziewczyna Blue jest okropna. Nieźle to popieprzone.
Mój telefon wydał dźwięk, który oświadczał nową wiadomość, więc ignorując zabójczy wzrok Caitlin wyjęłam urządzenie.
Mama: Dobrze się bawisz?
Lee: Tak mamo
- Kto to? - spytała podejrzliwie blondynka kładąc się na brzuchu tak, jak ja.
- Moja mama. - zaśmiałam się i odłożyłam pizzę do pudełka.
- Masz szczęście. - pogroziła mi palcem. - Dzisiaj żadnych chłopców moje drogie panie.
- Polać Ci! - krzyknęła CoCo z szerokim uśmiechem, a potem nieudolnie przybiły sobie piątkę.
- Chociaż Ty mnie rozumiesz. - blondynka starła niewidzialną łzę z pod oka.
- Dzięki. - prychnęłam zakładając ręce w koszyczek na wysokości piersi.
- Masz Louis'a, więc zamilcz.
- Cóż nie mam. - powiedziałam powoli, ponieważ on nie był mój. On nigdy nie będzie mój.
- Przestań chrzanić. - wtrąciła się CoCo.
- Ja nie...
- Oh, proszę Cię. Cała szkoła od jakiegoś miesiąca gada tylko o Was. Dodatkowo olewacie ekipę, żeby razem posiedzieć Bóg jeden wie gdzie. - wypluła mi Charming w twarz.
- Przepraszam? - spytałam nie będą pewna, czy to była obelga.
- To nie jest złe. Jesteście w pewien sposób uroczy. - wzruszyła ramionami rudowłosa z powrotem wracając do malowania paznokci.
Caitlin zaczęła czytać, jakąś durną gazetę w której był test jaki jest twój wymarzony typ chłopaka. Nie chciałam być oczywista, ale ja już miałam swój typ. Nazywał się Louis. Jednak rozwiązałyśmy to i blondynka prawie spadła z łóżka, kiedy wyszedł jej typ romantyka.
Obejrzałyśmy pierwszą część Titanica z drinkami w salonie. Wyśmiewałyśmy dosłownie każdą ich decyzję, a Jennifer i ja udawałyśmy Jack'a i Rose. Gdy leżałyśmy na poduszkach przy kominku to dochodziła ledwie dwudziesta druga godzina.
- Jak myślicie co będzie po liceum? - spytałam cicho pod nosem patrząc w sufit.
- Prawdopodobnie znajdę świetnego sponsora, który będzie mnie rozpieszczał. - zaśmiała się sztucznie Caitlin. - I może będę za Wami tęsknić. - dodała, a my zrobiłyśmy grupowe "awww", ponieważ to było słodkie. - Nawet za CoCo.
- Dzięki słońce. - prychnęła dziewczyna, ale po chwili zaśmiała się i posłała jej całuska w powietrzu.
Mój telefon zadzwonił, więc przeprosiłam na chwilę dziewczyny. Poszłam trzy kroki dalej i odebrałam szybko urządzenie.
- Halo?
- Hej, masz czas? - usłyszałam głos Louis'a. Spojrzałam na dziewczyny i lekko się uśmiechnęłam.
- Niestety nie. - odpowiedziałam, ponieważ na prawdę nie chciałam opuszczać dziewczyn. W końcu im to obiecałam. - Mamy dzisiaj piżama party w domu Cat.
- Mogę prosić o jakieś zdjęcia, jak bijecie się poduszkami w seksownej bieliźnie? - spytał żartobliwie, ale nie mogłam się powstrzymać, aby nie wywrócić oczami.
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne niewyżyty palancie.
- Mam Ci przypomnieć kto tu jest niewyżyty?
Zapewne oblałam się rumieńcem. Odwróciłam wzrok od dziewczyn, które przyglądały mi się i szeptały do siebie pod nosem. Prawdopodobnie nas obgadywały.
- Zamknij się. - szepnęłam mając nadzieję, że chociaż raz posłucha mojej prośby.
- Możesz się urwać na godzinę? - zmienił temat.
- Nie wiem. Obiecałam Caitlin, że dzisiaj spędzimy cały wieczór w czwórkę. - przygryzłam dolną wargę.
- Idź. - usłyszałam szeptanie dziewczyn. Panna Morgan pokazywała nawet znaczne ruchy językiem na wszelkie strony, co prawdopodobnie miało oznaczać całowanie.
- Zgodziły się, prawda?
- Nienawidzę tego, że zawsze musi wyjść na twoje. - fuknęłam pod nosem. - Friar Street 54, do zobaczenia. - dodałam podając adres.
- Do zobaczenia Hailey. - pożegnał się, więc rozłączyłam telefon i schowałam go do kieszeni moich długich, spodni od piżamy, która była bawełniana w czarne pionowe pasy.
- Nie będziecie się gniewać, gdy zniknę na godzinę? - spytałam podchodząc do dziewczyn.
- Cóż więcej alkoholu dla nas. - zaśmiała się CoCo, a Caitlin i Jen ją poparły głośnymi okrzykami.
Nałożyłam na siebie czarną bluzę Morgan i tenisówki, a gdy Louis napisał, że już jest pod jej domem to po prostu zebrałam się i wyszłam z mocno bijącym sercem i rozwalonymi włosami.
Louis faktycznie stał pod jej domem. Nonszalancko opierał się o swój samochód. Pomimo tego, że nie było najcieplej, jak na początek lutego to był ubrany dla odmiany w dresy i bluzę oraz buty z Adidasa. Autentycznie jego pół szafy było z tej marki. Palił papierosa, a gdy mnie zobaczył to lekko się uśmiechnął pod nosem.
- Hej. - przywitał się wyrzucając niedopałek.
- Cześć. - podeszłam bliżej do niego nie do końca pewna co powinnam zrobić.
Jednak chłopak zareagował, ponieważ otworzył swoje ramiona i lekko mnie przyciągnął do swojego ciała. Pocałował szybko w usta, a piski naszych upitych koleżanek były tak bardzo dyskretne, że aż parsknęliśmy śmiechem.
- Idziemy się przejść gdzieś. Tak po prostu? - spytał, a ja kiwnęłam potwierdzająco głową, bo uznałam to za idealny pomysł.
Po kilku minutach chwycił mnie za rękę i splątał nasze palce ze sobą. Nie umiałam powstrzymać uśmiechu na mojej twarzy. Nawet tego nie chciałam robić, bo wiedziałam, że jestem na kompletnie przegranej pozycji.
- Jak tam w domu? - zaczęłam rozmowę wiedząc, że Louis'a na prawdę dotknęła obecna sytuacja rodzinna.
- Ciężko - westchnął wypuszczając powietrze ustami. - Rodzice cały czas się kłócą. Ojciec praktycznie mieszka w biurze, a matka znika na całe dnie.
- Uhm.. ona przeważnie siedzi u nas na kanapie i pije. - powiedziałam cicho, bo nie wiedziałam, czy go to przypadkiem nie zaboli bardziej niż powinno. Jednak on nic nie powiedział. Najzwyczajniej w świecie zignorował to.
- Moje siostry pytają się, co będzie później, a ja nie umiem im odpowiedzieć, bo sam nie wiem. - kontynuował patrząc przed siebie pustym wzrokiem.
- Będzie dobrze? - bardziej spytałam niż stwierdziłam, bo to było takie kiczowate, że nawet Louis zaśmiał się na siłę.
- Tak wiem. Mam mieć nadzieję. - odezwał się zerkając na mnie kątem oka. Uśmiechnęłam się chociaż wiedziałam, że powiedział to ironicznie.
- Wiesz po co jest nadzieja? - spytałam.
Louis chyba myślał nad odpowiedzią, ponieważ patrzył w chodnik. Natomiast ja rozejrzałam się w okół. Większość sklepów było już zamkniętych, ale samochody nadal jeździły po ulicach, ale to jest Londyn. Miasto idealne dla turystów. Spuściłam wzrok na nasze dłonie i mimo że Louis to widział, to nie zabrał swojej dłoni tak, jak kiedyś.
- Nie wiem. - odpowiedział w końcu. - Żeby mieć światełko na końcu tunelu i wmawiać sobie, że przecież nie będzie tak źle, ale dobrze wiesz, że masz przerąbane. Jednak trzymasz się tej chorej teorii, aby w końcu zrozumieć, że nawet Bóg Ci nie pomoże.
- Jesteś taki ... - zatrzymałam się na chwilę. - Nawet nie wiem, jak to określić.
- Jestem złamanym człowiekiem, który boi się mieć chociaż odrobinę nadziei.
Zamilkłam. Weszliśmy na Blackfriars Bridge, a pod nami płynęła woda. W nocy to wyglądało jeszcze ładniej. Czasem zapominam, jakie moje miasto jest piękne. Zatrzymaliśmy się pośrodku. Louis puścił moją dłoń i oparł się o barierkę. Wypuścił głośno powietrze z ust. Stanęłam obok niego w podobnej pozycji tak blisko, że nasze ramiona się dotykały.
- Zastanawiasz się, jakby to wszystko wyglądałoby, gdyby nie głupi areszt szkolny? - spytał po chwili wpatrywania się w wodę.
- Cóż prawdopodobnie ja siedziałabym teraz w domu i oglądała seriale, a Ty nadal byłbyś dupkiem, który nawet nie wie, że mieszkam obok niego. - wzruszyłam lekko ramionami.
- Wiesz, kłamałem. - powiedział cicho Louis. - Wiedziałem, że jesteś moją sąsiadką, że moja mama przyjaźni się z twoją i na pewno wiedziałem, jak masz na imię. - zaśmiał się niepewnie drapiąc lewą dłonią po karku.
- Serio? - spytałam marszcząc brwi i zapewne nos.
- Tak. - przytaknął. - Po prostu tyle razy słyszałem, jaka jesteś idealna, że powinienem brać z Ciebie przykład, bo Anthea i Benjamin nie mają tyle problemów z twoim wychowaniem, że chyba trochę Cię nienawidziłem. Irytowałaś mnie swoją idealnością.
- Jaki Ty jesteś głupi. - parsknęłam śmiechem. - Nie jestem ani trochę idealna. Spójrz chociażby na moje ciało. - powiedziałam zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Lee. - westchnął. - Jesteś piękna i szczupła, więc powiedz mi, że nie stosujesz żadnej chorej diety.
- Nie stosuję żadnej chorej diety. - skłamałam. Niedługo mogę zobaczyć czwórkę z przodu, jeśli tylko zaprę się w sobie i nie będę dużo jadła.
- To dobrze. - powiedział przyglądając mi się uważnie. - Chcesz? - spytał wyciągając paczkę papierosów w moją stronę. Kiwnęłam potwierdzająco głową i lekko się uśmiechnęłam.
- Dziękuję. - podziękowałam, gdy zapaliłam fajkę od jego zapalniczki.
- Wielu rzeczy nienawidzę, ale kocham nikotynę. - oświadczył Louis, gdy zaciągnął się pierwszy raz i wypuścił szary dym przed siebie.
- Każdy coś lub kogoś kocha. - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Kogo kochasz Ty? - Louis zadał uciążliwe pytanie.
- Nie wiem. - odpowiedziałam patrząc niepewnie w jego piękne, niebieskie oczy.
- Szkoda. - przyznał odwracając ode mnie twarz.
Wiem czego na pewno nienawidziłam. Z całą pewnością nienawidziłam, gdy Louis sprawiał, że czułam się, jak głupia dwunastolatka, która boi się powiedzieć chłopakowi, że jej się podoba. Przecież to było oczywiste w tym momencie, ale Louis miał wystarczająco problemów, więc wolałam na razie unikać takich rozmów. Chociaż pewnie Caitlin by mnie za to zabiła gdyby tylko wiedziała.
- A Ty kogoś kochasz? - spytałam nie mogąc utrzymać języka za zębami. Moja ciekawość niewątpliwie była o wiele większa.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Nie umiem rozróżniać uczuć. - dodał patrząc w otchłań wody.
- Wiesz miłość przeważnie jest definiowana, jako typ relacji międzyludzkich. - powiedziałam cicho wiedząc, że kilka dni temu wyszukałam tego w Google.
- To jest najgorsza definicja jaką słyszałem. - zaśmiał się. - Wytłumacz to inaczej.
- Okej. - skinęłam lekko głową. Milczałam przez chwilę chcąc zebrać swoje myśli. - Miłość to uszczęśliwianie drugiej osoby. To chęć spędzania czasu z drugą osobą bez konkretnego powodu. - dodałam po chwili. - To małe gesty, które świadczą o tym, że Ci zależy. Jednak często ludzie lękają się tego, że uczucie jest nieodwzajemnione, więc po prostu rezygnują.
- Czym byłby człowiek bez miłości? - spytał po chwili Louis wyrzucając niedopałek na chodnik i przydeptał go butem.
- Bestiami. - odpowiedziałam pierwsze co przyszło mi na myśl.
- Co jeśli jest za późno? Co jeśli nikt nie odwzajemni tego uczucia?
- Każdy z nas jest miłością czyjegoś życia. - oświadczyłam patrząc przed siebie. - Przynajmniej tak twierdzi Andrew Sean Greer.
- Lubisz psychologię, prawda?
- Tak. - przytaknęłam. - Nawet bardzo.
- Widać. - przyznał na nowo chwytając mnie za rękę. - Jakbyś zdefiniowała mnie?
- Sam siebie zdefiniowałeś. I wiesz o tym. - uśmiechnęłam się pod nosem. - Jesteś złamanym człowiekiem, który boi się mieć chociaż odrobinę nadziei.
- Masz cholerną rację.
Przez jakiś czas byliśmy cicho chodząc uliczkami miasta w bliżej nieokreślonym kierunku. Jednak w końcu odprowadził mnie pod drzwi Caitlin. Pożegnał się małym pocałunkiem i wsiadł do samochodu. Pomachałam mu i patrzyłam, jak odjeżdża. Odetchnęłam głęboko i weszłam do domu koleżanki.
Wszystkie siedziały przy świecach z zamkniętymi oczami i trzymały się za dłonie. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo zawsze można trochę pożartować. Zamknęłam delikatnie drzwi i poszłam do kuchni obserwując je.
- Jeżeli ktoś tu jest to daj nam znak. - zaczęła Jennifer poważnym głosem.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to krzesło, które pociągnęłam w taki sposób, że zaszurało charakterystycznie po podłodze. Schyliłam się, aby mnie nie zobaczyły, bo byłam pewna, że otworzyły oczy, aby spojrzeć w stronę z której dochodził odgłos.
- Jak masz na imię? - spytała drżącym głosem CoCo.
Wychyliłam się z nad blatu i zobaczyłam, że na nowo przyjęły pozycję wyjściową. Z miski na owoce wzięłam jabłko i mocno pchnęłam je w kierunku ich kółeczka. Doczołgało się prawie pod nogi rudowłosej, która lekko podskoczyła.
- Serio? - skrzywiła się Caitlin. - Nawiedza nas Królewna Śnieżka, czy co? - dodała, a ja zagryzłam wnętrze policzków, aby się nie roześmiać.
- Bu! - krzyknęłam wyskakując zza blatu kuchennego.
Dziewczyny na początku krzyknęły, a chwilę później byłam mordowana ich wzrokiem. Natomiast od Jennifer dostałam poduszką w twarz.
- Masz za swoje. - prychnęła dumna z tego, że mi przywaliła pierzem.
- Co tam robiliście? - spytała ciekawa CoCo przyciągając mnie bliżej, abym usiadła obok niej na podłodze i tak też zrobiłam.
- Spacerowaliśmy i gadaliśmy. - wzruszyłam ramionami. - Nic niezwykłego.
- Znam Louis'a. - oznajmiła Charming. - To bardziej niezwykłe niż Ci się wydaje.
Uśmiechnęłam się lekko, bo nie do końca wiedziałam, jak powinnam to zinterpretować. Dziewczyny zapaliły więcej świeczek i zaczęłyśmy grać w karty, aby zabić nudę. Otworzyłyśmy kolejną butelkę wina. Jednak to było o wiele gorsze w smaku od poprzedniego.
Rzuciłam zdenerwowana kartami, gdy przegrałam po raz kolejny. Autentycznie nie umiałam grać w żadną karcianą gierkę. Byłam w tym absolutnie beznadziejna. Choćbym nie wiem, jak miała dobre karty to umiałam to zniszczyć.
&&&
W poniedziałek, dwa tygodnie później wszyscy uczniowie, którzy jechali na wycieczkę dwutygodniową byli niesamowicie podekscytowani. Ja również. Cieszyłam się niesamowicie, że będę miała urodziny i że odpocznę od tej chorej sytuacji, która nawiązała się u mnie w domu.
Babcia siedzi dłużej niż zwykle, a mój ojciec tego nie toleruje, więc codziennie kłóci się z Antheą. Mój brat wymyka się z domu w nocy i pewnie chodzi na imprezy ze swoim chłopakiem. Nie wspomnę już, że w jego szufladzie znalazłam jointy i lufkę. Mama Louis'a coraz rzadziej przesiaduję u nas w domu, ale podobno upija się samotnie w garderobie.
Siedziałam już w samolocie koło okna obok Caitlin. Wystartowaliśmy kilka minut temu i teraz lecieliśmy w kierunku Włoszech. Miałam słuchawki w uszach i patrzyłam za okno obserwując niesamowity widok. Londyn z lotu ptaka był autentycznie niesamowity.
Caitlin namiętnie czytała książkę, która była o psychologii. Prawdopodobnie na poważnie brała pod uwagę taki kierunek studiów. Ja nadal bałam się, że gdy zostanę w Londynie, a Louis wyjedzie do Manchesteru to wszystko rozpadnie się. Teraz nie umiałam sobie wyobrazić braku kontaktu z tym człowiekiem, którego tak bardzo lubiłam.
- Co słuchasz? - spytała Caitlin zamykając książkę i biorąc ode mnie jedną białą słuchawkę, którą od razu włożyła do swojego ucha. - Areosmith, serio?
W odpowiedzi wzruszyłam jedynie ramionami. Louis słuchał tego cały czas, a ja to polubiłam i przywykłam. Teraz słuchałam tego nałogowo. Blondynka szturchnęła mnie mocno w ramię.
- No co? - spytałam pocierając swoje lewe ramię.
- Powiedziałaś mu o tym, co czujesz? - wyszeptała cicho przybliżając swoje usta do mojego ucha, aby nikt nie usłyszał tego o czym rozmawiałyśmy.
- Nie. - pokręciłam przecząco głową zaciskając mocno usta w jedną, wąską linię.
- Powinnaś.
- Wiem. - westchnęłam odwracając wzrok w stronę okna.
Po prostu się bałam odrzucenia. Nic nie przerażało mnie tak bardzo, jak to, że ktoś nie odwzajemnia moich uczuć. Dodatkowo to był Louis. Człowiek niezwykle skomplikowany ze sprzecznymi myślami, które nie zawsze rozumiałam. Nie chciałam zepsuć tego wszystkiego co mieliśmy. Wreszcie było spokojnie i stabilnie, a ja potrzebowałam czegoś takiego chociaż w jednym aspekcie mojego życia. Obecnie ten zaszczyt spotkał Louis'a.
- Lee. - powiedziała to tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Powiem mu. - mruknęłam zirytowana. - Kiedyś.
- Hailey im wcześniej tym lepiej. - oznajmiła mądrość ludową.
- Lepiej później niż wcale. - odpyskowałam złośliwie się uśmiechając.
- Żeby nie było, że nie ostrzegałam. - fuknęła na mnie zła i wstała z fotela kierując się na tyły samolotu, gdzie była łazienka.
Oparłam głowę o okienko i pochłonęłam się w rozmyślaniu na wszystkie możliwie tematy specjalnie omijając wątek rodzinny i mojego serca, które miało okropne kaprysy. Stanęło na tym, że tępo patrzyłam na widok za oknem dopóki nie wróciła Caitlin.
Ona autentycznie nie umiała siedzieć cicho. Lubiła być w centrum uwagi tak, jak lubiła plotki i chłopców. Popukała mnie w ramię, a gdy się odwróciłam to zobaczyłam jej gigantyczny uśmiech na całej twarzy.
- Co znowu? - spytałam z rozbawieniem.
- Nasza Jenny pieprzy się z Blue w łazience. - wydukała ledwo powstrzymując śmiech.
- Jesteś pewna? - moje usta zasłoniłam ręką, bo nie sądziłam, że to zajdzie tak daleko.
- Spójrz. - wskazała na siedzenia. - Tylko ich dwójki nie ma na miejscach. To logiczne.
Wychyliłam się trochę ponad oparcie fotelu, aby rozejrzeć się po pokładzie. Caitlin miała rację. Tylko ich siedzenia były puste. Jednak mnie bardziej zainteresował śpiący Louis, który wyglądał niezwykle uroczo. Lubiłam go tak określać mimo iż wiedziałam, że on tego nienawidzi.
- Nie wierzę w nich. - parsknęłam siadając na swoim miejscu. Stewardesa posłała mi ostrzegawcze spojrzenie, więc uśmiechnęłam się przepraszająco w jej kierunku.
- Bardziej zastanawia mnie czemu ty ze swoim kochasiem nie bierzecie z nich przykładu. - powiedziała Cat wyciągając ze swojej torebki jakąś gazetkę.
- Zamknij się blondynko. - mruknęłam pod nosem będąc pewna, że moje policzki są zaróżowione, bo czułam bijące od nich ciepło.
- Oh no weź. - machnęła na mnie ręką. - Prawie cała szkoła zastanawia się, czy jesteś jeszcze dziewicą.
- Jakby bycie dziewicą było czymś złym. - wywróciłam oczami.
- Żyjemy w takich czasach, że dziewica to gatunek na wymarciu. - oznajmiła moja przyjaciółka, a ja zaśmiałam się mimowolnie. - No co? Taka prawda.
- Przestań. - walnęłam ją w ramię ręką na co spojrzała na mnie z urazą w oczach.
- Wybaczę Ci, jeśli powiesz, jak jest na prawdę.
- Wiesz.. - zagryzłam wargę nadal wstydząc się takich tematów. - Kilka razy mu obciągnęłam, a on odwdzięczył mi się..
- O mój Boże!- Caitlin pisnęła zakrywając usta dłońmi. - Jednak masz jakieś doświadczenie. Brawo!
- Nienawidzę Cię. - prychnęłam odwracając się na nowo w stronę okna.
- Nie udawaj teraz Maryi dziewicy słońce.
- Spadaj. - jęknęłam wsadzając drugą słuchawkę mocniej do ucha.
- I tak mnie słyszysz. - zakpiła wyciągając mi słuchawkę.
Kilka godzin przespałam, a gdy byliśmy już na lotnisku to z trudem odszukałam swój bagaż, który zlewał się z innymi. Wsiedliśmy do busa, który miał nas zawieźć do Rzymu, stolicy Włoch. Obok mnie usiał Louis, a ja nie wiedziałam czemu, więc to zignorowałam. Patrzyłam na miasto nocą, które wyglądało niezwykle.
Louis położył swoją jedną dłoń na moim kolanie, a drugą pisał coś na telefonie. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć, czy płakać, ponieważ moje nogi były grube. O wiele za grube mimo że się starałam, aby je wysmuklić to nadal wyglądały, jak dwa balerony.
- Która jest godzina? - odezwałam się po kilku minutach.
- Dwudziesta pierwsza. - odpowiedział od razu. - Ale już dojechaliśmy na miejsce.
Przed busem czekały na nas rodziny, które zgodziły się przygarnąć nas do siebie na te kilka dni. Stanęłam obok nauczyciela, który przydzielał nad do odpowiednich osób. Dodał jeszcze, że nie możemy spożywać alkoholu czy narkotyków oraz że widzimy się w Watykanie o dziewiątej rano.
- Jennifer Parker i Hailey Williams do rodziny Costanzy Martinez.
Jakaś dziewczyna przepchnęła się do nas łokciami i szeroko się uśmiechnęła. Prawdopodobnie to właśnie była Costanza. Niska dziewczyna o dużych brązowych oczach i ciemnych blond włosach. Zaprowadziła nas do samochodu w którym siedział już starszy mężczyzna, który prawdopodobnie był jej ojcem. Nazywał się Paulo. Dziewczyna bardzo dobrze mówiła po angielsku i wydawała się być niesamowicie przyjacielska.
- Jutro chcemy zrobić ognisko zapoznawcze u Francisco, który przyjmuję jakiegoś Harry'ego i Louis'a. - oznajmiła Costanza, gdy siedziałyśmy już w naszym tymczasowym pokoju, który miał jedno duże łóżko.
- Hailey się na pewno ucieszy. - zaśmiała się Jennifer, a ja sztucznie się uśmiechnęłam i przywaliłam jej w twarz białą poduszką. Od siły mojego uderzenia spadła z łóżka na podłogę.
- Oh. - uśmiechnęła się Costanza. - Harry czy Louis?
- Zdecydowanie Louis. - odpowiedziała za mnie Jen.
- Przypomina Ci się sytuacja z łazienki w samolocie? - spytałam złośliwie. - Caitlin wszystko dokładnie słyszała. - dodałam widząc, jak moja przyjaciółka robi się czerwona na twarzy.
- Okej. - przytaknęła blondynka wstając z łóżka. - Tam jest łazienka, a ja jutro obudzę Was o siódmej trzydzieści. - oznajmiła po czym życzyła nam dobrej nocy i wyszła z pokoju. Rzuciłam się na łóżko i przeciągnęłam.
- Wykąpie się jutro. Dzisiaj jestem za bardzo zmęczona. - oznajmiłam ziewając.
- Ja też. - przytaknęła Jen wstając z podłogi. - Idziesz na fajkę?- spytała wskazując dłonią balkon.
- Skoro proponujesz. - uśmiechnęłam się i od razu wyszłam na balkon, a po chwili moja przyjaciółka, która podała mi papierosa.
- Tu jest pięknie. - stwierdziła po chwili Jenny patrząc na krajobraz, który był niesamowity. Przytaknęłam jej w zupełności się zgadzając. Tu było bardzo pięknie i ciepło w przeciwieństwie do Londynu.
- Yep. - przytaknęłam wydmuchując dym przed siebie na granatowe niebo, które było usypane gwizdami. Bez wątpienia pokochała Włochy. Mogłabym nawet tutaj zamieszkać. - Ta wycieczka będzie świetna.
- Mam taką nadzieję. - Jennifer uśmiechnęła się pod nosem.
- Jakby na to nie patrzeć z Blue zaczęliście świetnie. - pocieszyłam ją szturchając lekko w ramię w geście dodania otuchy.
- On nadal jest z Savannah. - oznajmiła po chwili.
- Oh. - moje usta ukształtowały się w okrąg. - Jakoś się to ułoży. - pocieszyłam ją przytulając się do niej.
- Mam taką nadzieję. - powtórzyła. - A jak tam z Louis'em?
- Jest dobrze. - wzruszyłam ramionami, bo nie umiałam nic więcej dodać. - Caitlin na mnie naciska, żebym powiedziała mu o tym co czuję.
- Ale? - spytała wyczuwając zwątpienie w moim głosie.
- Boję się, że to będzie nieodwzajemnione. - wymamrotałam cicho patrząc się przed siebie. - To jest Louis, a ja jestem Hailey i tak prawdopodobnie zostanie.
- Może powstanie Loulee?
- To najgłupsze połączenie imion jakie słyszałam. - zaśmiałam się.
- Możliwe. - przytaknęła Jen. - Chodźmy spać. Jutro czeka na nas wspaniały dzień..
###
Cześć!
Wydaję mi się, że czegoś brakuję w tym rozdziale, ale naprawdę nie mam za wiele czasu na pisanie.
JEDNAK JEŚLI CI SIĘ PODOBA TO ZOSTAW KOMENTARZ TO MOTYWUJE :)
Chciałabym Wam podziękować jeszcze, że to opowiadanie zajęło trzecie miejsce na Blog Miesiąca. Dziękuję każdemu kto zagłosował i osobie, która mnie zgłosiła. To bardzo miłe ♥
Nie mam bladego pojęcia, kiedy będzie następny rozdział, ale wiecie, że jeszcze dziesięć/jedenaście rozdziałów i koniec? Napisałam epilog do przodu i już wiem, jak się to skończy i znowu większość osób mnie znienawidzi, ale cóż... Chyba, że wymyślę coś innego. Sama nie wiem.
Miłego czytania ♥
#Lucky.
Rozdział jak zawsze ŚWIETNY! Jak to już koniec? Nie mówi mi nawet tego, bo nie wiem jak będę funkcjonować bez twojego FF 🙈 🔫
OdpowiedzUsuńTo moje pierwsze opowiadanie gdzie bohaterem jest Lou a nie Harry :P ale jest wspaniałe, czyta się je świetnie i zdecydowanie za szybko! Masz talent ❤❤❤
Jejku świetnie ! Niech ona mu powie
OdpowiedzUsuńGenialne ^^ Jak zawsze :) Czekam na kolejny :3
OdpowiedzUsuń