POV's Lee
Niedziela minęła tak,
jak przypuszczałam. Razem z Jennifer obudziłyśmy się grubo po południu, a
dziewczyna od razu rzuciła się na wodę i tabletki. Potem cicho
zjadłyśmy cudowne naleśniki mojej mamy i specjalny, dziwny, zielony
koktajl mojej babci na kaca, który nie smakował dobrze. Resztę dnia
spędziłyśmy w moim łóżku oglądając stare odcinki Pretty Little Liars i
nowe Scream Queens. Pod koniec dnia Parker zebrała się do domu
twierdząc, że wreszcie musi nauczyć się na kartkówkę z biologii, a ja
może, a może nie czytałam fanfiction z australijskim zespołem, który
teraz był bardzo rozpoznawalny. Miałam totalnego fioła na punkcie Luke'a
Hemmingsa i nie bez przyczyny.
Niestety powrót do
rzeczywistości jakim był poniedziałek nie był przyjemny zwłaszcza z tego
powodu, iż miałam mieć zaraz ostatnią lekcję tego dnia, jaką była
matematyka, więc mój optymizm trochę przygasł. Zwłaszcza, że podobno pan
Richard był dzisiaj zdenerwowany jakimś obraźliwym rysunkiem na
tablicy, który został namalowany sprey'em. Catlin mówiła na stołówce, że
uważa, iż to jest wspólne dzieło Zayn'a i Louis'a.
- Dzień dobry,
gówniarze. - przywitał się z nami nasz nauczyciel, a gdy chciał już
zamykać drzwi to cudem przedostali się przez nie Harry, Louis i Blu,
który usiadł obok mnie, ponieważ nie było dzisiaj Evy. - Uznajmy, że
tego nie widziałem. Nie mam dzisiaj najmniejszej chęci, aby prowadzić
zajęcia, a to wszystko przez to. - dodał zdejmując mapę historii z
tablicy za którą widniał piękny różowo biały napis "JEBAĆ MATEMATYKĘ I
TWOJĄ CÓRKĘ!"
- Masz córkę Dick? - spytał Louis śmiejąc się i poruszając sugestywnie brwiami, a w jego ślady poszła większość naszej klasy.
- Nie twój interes Tomlinson. - syknął nauczyciel piorunując wzrokiem szatyna, który przybijał swoją, męską piątkę z Harry'm.
- Idiota. - mruknęłam pod nosem z czego zaśmiał się Blue.
- On wcale nie jest taki
zły. Uwierz mi. - powiadomił mnie Gordon. Jednak mu nie wierzyłam, bo
to Louis, który nie jest zły, ale jest okropny. I nie lubię, kiedy
wprowadza mnie w niezręczne sytuacje i wymiany zdań. - Sama się
przekonasz. Zrobisz to nieświadomie.
- Oczywiście. - przytaknęłam marszcząc nos, bo Harry też mówił mi, że przywyknę. Czy to już przesądziło o moim losie?
- Co dzisiaj robisz z
Jen? - spytał zmieniając temat podczas, gdy Dickson latał z wiadrem wody
i chciał zmyć jakże kreatywny napis. Dostawał już szału, ale nikt nie
chciał go uświadomić, że prawdopodobnie i tak tego nie zmyje.
- Chyba nic specjalnego. - wzruszyłam obojętnie ramionami.
- Idziecie z nami do McDonald'a?
- Spytam się Jennifer i
Ci odpowiem. - oznajmiłam mu po chwili zastanowienia. - Napiszę Ci
sms'a, tylko nie mam twojego numeru telefonu. Kto w ogóle idzie?
- Niall, Zayn, Harry,
Ella, CoCo, Louis i ja. - powiedział marszcząc brwi, aby zapewne nikogo
nie zapomnieć. Przytaknęłam głową. Blue tylko się uśmiechnął, aby potem
podyktować mi rząd cyferek, a następnie puściłam mu sygnał, aby również
mnie mógł zapisać.
- Rekwiruje to. -
usłyszałam głos pana Richarda, który stał nad nami z kapryśną miną.
Zaraz po tym straciłam swój telefon, ponieważ mężczyzna wyrwał mi go z
ręki. - Co się z Tobą dzieje panno Williams? Najpierw jedynka za
odpowiedź. - aha, to twoja wina, idioto. - Potem ta przytyczka słowna, a
teraz rozmawianie i korzystanie z telefonu na moich lekcjach. Co dalej?
- Zastanawiałam się nad jakimś grafiti. - prychnęłam nie wiele myśląc przez co po klasie rozeszły się zduszone śmiechy.
- Udam, że tego nie
słyszałem. - oznajmił cierpko Dickson i biorąc mój telefon skierował się
do biurka, gdzie go zamknął w lewej szufladzie. - To będziesz mogła
odebrać od dyrektora. - dodał zamykając szufladę na klucz.
- Świetnie. - mruknęłam
pod nosem. - Nie zdzwonimy się Blue. - westchnęłam rzucając okiem na
chłopaka, który ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu.
Gdy zadzwonił dzwonek od
razu ruszyłam pod salę numer trzy. Usiadłam tam, gdzie ostatnio, bo
nadal nie byłam przekonana do szatyna, którego dzisiaj prawie w ogóle
nie widziałam. Louis przyszedł pod sam koniec odsiadki, więc całą
godzinę nudziłam się gadając z Niall'em, który znowu miał iść do
gabinetu dyrektora, ale od razu odbył swoją karę. Tym razem za to, że
rozbił narzędzia laboratoryjne na chemii.
- Gdzie byłeś? - spytał
się Niall na co Tomlinson wzruszył tylko ramionami, a jego włosy były
tak bardzo roztrzepane. - Dziki seks? - zakpił blondyn śmiejąc się, a
jego głowa została lekko odrzucona w tył.
- Tak coś w ten deseń. Nikt nas nie pilnuje?
- Pani Bling. -
oznajmiłam mu. Pani Bling była bibliotekarką, która kochała romanse i
naszego dyrektora. Poszła do kantorka obok, aby pewnie czytać swoje
tanie romansidła.
- Zostawiłem plecak w
laboratorium. Idę po niego. Do zobaczenia na boisku. - skinął głową w
stronę szatyna, który usiadł na krześle za mną. - A Ty Lee przyjdź
dzisiaj do McDonald'a. - dodał wychodząc przez drzwi i puszczając mi
oczko.
- Mam coś dla Ciebie. -
usłyszałam trochę zachrypnięty głos Louis'a. Odwróciłam się do niego,
aby zobaczyć jego wyraz twarzy, ale chyba nie żartował.
- Co?
- Telefon od Dickson'a.
- Żartujesz! - krzyknęłam rozszerzając oczy.
- A wyglądam, jakbym
żartował? - spytał, a na jego ustach błąkał się słaby uśmiech. Z tylnej
kieszeni swoich spodni wyciągnął moją własność. Uniosłam lekko rękę do
przodu i chciałam sięgnąć po telefon, ale on szybko odsunął swoją dłoń
wraz z urządzeniem. - Nie tak szybko sweetie.
- O co Ci...
- Jeśli chcesz odzyskać
ten telefon to zostaniesz na moim treningu, a potem powiem Ci resztę. -
przerwał mi, a jego wzrok skierował się na moje oczy. Nie zdążyłam się
zgodzić, ani zaprzeczyć, bo rozbrzmiał kolejny dzwonek.
Właśnie, dlatego
skończyłam tak, że siedziałam na trybunach wraz z Jenny i Ellą, która
czekała na CoCo. Moja przyjaciółka zgodziła się iść później do
fast-food'a oraz łaskawie uznała, że w ramach poświęcenia może oglądać
tych biednych, spoconych sportowców, którzy biegając wyglądają tak
dobrze. Niestety dwa rzędy niżej była Cat z Jordan'em, którzy nadmiernie
okazywali sobie uczucia.
- Błagam niech ona z nim
zerwie. - zajęczała Parker patrząc z odrazą na gruchające wróbelki, a
może gołąbki. Z resztą jedna cholera. I to ptak, i to. - Nie pamiętam,
kiedy z nią ostatnio rozmawiałam, a ten palant, by nam nie przerwał.
- Uroki bycia w związku.
- skomentowała El. W tym czasie podszedł do nas Harry, który usiadł
obok mnie, a w jego dłoni była butelka wody. - Hej, też na nich czekasz?
- Tak. - przytaknął. - A co tutaj robi sweetie? - zapytał patrząc na mnie.
- Czeka, aż dupek, który
obecnie strzelił gola, odda jej telefon. - odpowiedziałam patrząc na
boisko, gdzie chłopak uśmiechał się, gdy truchtał z powrotem na swoją
część boiska.
- Tak. Musiałem zagadać
Dicksona i prawie nas przyłapał, a dokładniej Louis'a, który wyszedł
przez okno. - zaśmiał się odgarniając jego włosy z oczu.
- Przecież sala matematyczna jest na piętrze. - powiedziałam marszcząc brwi.
- Nie pytaj. Sam nie
wiem, jak to zrobił. - wzruszył ramionami, a w tym samym czasie było
słychać gwizdek trenera, który coś do nich mówił, a po chwili zmęczeni
powlekli się w kierunku szatni.
Natomiast my podeszliśmy
na parking, aby zaczekać na Niall'a, Zayn'a, Louis'a i CoCo. Piętnaście
minut później po wypaleniu papierosa przyszedł Blue, który nie wiadomo
gdzie był oraz CoCo i Niall, który wyszeptał mi do ucha, że Louis czegoś
ode mnie chce, więc mam iść do szatni. Przygryzłam wargę, skinęłam
lekko głową i udając się we wskazaną mi stronę.
Zastanawiałam się, czy
wejście do szatni piłkarzy po meczu to dobry pomysł, ale postanowiłam
zaryzykować. Oczywiście w drzwiach zderzyłam się ze zdezorientowanym
Zayn'em, który tylko mruknął, że Tomlinson bierze prysznic. Weszłam do
szatni i niepewnie zawołałam chłopaka, który odkrzyknął, że zaraz
skończy i miał rację.
- Gapisz się to
niegrzeczne. - zakpił podchodząc do swojej szafki. Jak miałam się nie
gapić, gdy był mokry, a biały ręcznik był niechlujnie i trochę nisko
zawieszony na biodrach. Odwróciłam od niego wzrok, więc patrzyłam na
kosz z brudnymi strojami sportowymi.
- Co ode mnie chciałeś? - spytałam starając ignorować się to, że stoi koło mnie właśnie grecki Bóg.
- Dotrzymania towarzystwa. - wzruszył ramionami. Czy to był jego tik nerwowy, czy nawyk, czy co?
- W ubieraniu się? Chyba sam byś sobie poradził. - skomentowałam i usiadłam na ławce.
- Może.
- Kiedy odzyskam
telefon? - zaskomlałam, ponieważ bez telefonu czułam się, jak bez ręki.
Dosłownie mój telefon znajdował się cały czas obok mnie. Nie uzyskałam
odpowiedzi, więc spojrzałam na chłopaka, który teraz wkładał na siebie
swoje czarne spodnie, które opinały się na jego nogach. Ze sportowej
torby wyjął mojego Iphone'a, którego dostałam na urodziny po długoletnim
zrzędzeniu rodzicom nad uchem.
- O ten telefon Ci chodzi? - na jego ustach uformował się chytry uśmieszek.
- Tak. - skinęłam głową.
- Chcesz to go sama
zabierz. - zaśmiał się wkładając urządzenie do przedniej, lewej
kieszeni. - Lub odbierz go za kilka godzin. - dodał narzucając na
siebie czarną koszulkę.
- Nienawidzę Cię. - mruknęłam pod nosem.
- Oczywiście sweetie, a teraz chodź. - prychnął zbierając swoje rzeczy.
- Masz mokre włosy będziesz chory. - wytknęłam mu wstając z ławki.
- Nie mów, że się martwisz. - zakpił.
- Nieważne.
- Tak myślałem. -
powiedział, a następnie zabrał swoją, sportową torbę i wyszliśmy z
męskiej szatni kierując się w stronę parkingu, gdzie stało czarne Audi.
Cóż byłam pod wrażeniem. Wiedziałam, że Louis nie jest biedny, ale mimo
wszystko byłam trochę zaskoczona. Jednak bez słowa wsiadłam na miejsce
pasażera, a po chwili obok mnie pojawił się niebieskooki, który wrzucił
swoje rzeczy na tylne siedzenie.
- Gdzie jest reszta?
- Pojechali do McDonald'a.
- Skąd wiesz?
- Napisali mi wiadomość.
- odpowiedział z uśmiechem na ustach, a następnie włączył radio.
Fuknęłam tylko cicho w geście oburzenia. Przez resztę drogi towarzyszyła
nam muzyka Aerosmith. Było to do przewidzenia w pewnym sensie. Pasowało
to do niego.
- Nałóż to. - rozkazałam
wyjmując jakąś szarą beanie, która była w półce bocznych drzwi. Szatyn
przewrócił oczami, ale zaparkował na parkingu przed knajpką, a następnie
spojrzał na mnie z cichym westchnięciem po czym włożył czapkę na czubek
głowy przez co jego włosy stałe się trochę oklapłe. - Wyglądasz tak
jakoś...
- Jeśli powiesz słodko
lub uroczo to obiecuję Ci, że nigdy więcej nie wsiądziesz do tego
samochodu. - ostrzegł, a ja tylko się zaśmiałam na co posłał mi
zdezorientowane spojrzenie.
- Wiesz, że słodki, a uroczy to jest to samo?
- Wiem. - skłamał
próbując utrzymać twarz po czym wyszedł z samochodu. Zrobiłam to samo, a
chłopak stało oparty o czarne drzwi pojazdu. Z jego ust zwisał
papieros, który został już przyłożony do zapalniczki.
- Mogę? - spytałam
stając naprzeciwko niego. Był trochę wyższy ode mnie. Wzruszył ramionami
zaciągnął się papierosem, a po chwili przybliżył twarz do mojej. Lekko
uchylił usta, więc zrobiłam to samo. Dym został przeze mnie wciągnięty.
- Postępy. Brawo. - uśmiechnął się, a w jego wysokim głosie można było wyczuć nutkę ironii.
- Dziękuję. -
odpowiedziałam, jakbym dostała pochwałę. Chłopak parsknął śmiechem chyba
wbrew swojej woli, bo za chwilę zagryzł wnętrze policzka, a jego kości
policzkowe, których pozazdrościłoby większość ludzi, wyostrzyły się.
- Chodźmy. - mruknął
przybierając grobową minę i nie czekając na mnie od razu poszedł w
kierunku wejścia do fast food'a. Trochę podbiegłam, ponieważ szatyn był
już w połowie drogi i szłam obok niego, a nasze ramiona nieznacznie się o
siebie ocierały.
Usiadłam obok CoCo,
ponieważ tam było wolne miejsce, a na przeciwko mnie usiadł Louis, który
obecnie miał minę, jakby chciał zabić z połowę osób w tym lokalu.
Zamówiłam ciastko i smoothie, ponieważ wolałam zająć się jedzeniem niż
nieco natarczywym spojrzeniem chłopaka.
- Słyszałam, że
prawdopodobnie będzie organizowana wycieczka dwutygodniowa po kilku
państwach. - oznajmiła nam podekscytowana El odkładając swoją kawę na
stolik.
- Świetnie. Przyda nam
się odpoczynek od szkoły! - zapiszczała podekscytowana Jen czym zwróciła
na siebie uwagę kilku osób, które rzuciło nam wredne spojrzenie. Święci
się znaleźli.
- Minął miesiąc. - przypomniałam jej na co tylko machnęła na mnie ręką.
- Wyobraź sobie lepiej te wszystkie sklepy. - wtrąciła się CoCo.
- Wiesz może, gdzie dokładnie pojedziemy?
- Na pewno w planie są
Włochy. - odpowiedziała mi Ella, a ja tylko skinęłam głową.
Zorientowałam się, że chłopcy rozmawiają o meczu, który powinien odbyć
się za kilka dni. W czwartek, a może w piątek. Gdy CoCo poszła do
toalety to siedziałam koło Harry'ego i to z nim zaczęłam prowadzić
konwersację
Przesiedzieliśmy tak
dobre dwie godziny rozmawiając, śmiejąc się i domawiając kolejne rzeczy
robiąc ze stolika istny syf. Gdy wyszliśmy z knajpki to podszedł do mnie
Louis, a w jego dłoni widziałam mój telefon.
- Napisała do Ciebie
mama, że powinnaś wracać do domu, bo twój ojciec dostaję szału, a babcia
tylko go prowokuje. Cokolwiek to znaczy. - zacytował sms'a.
- Czytasz moje
wiadomości? - spytałam retorycznie. Szatyn wzruszył tylko ramionami, a
żeby mu kiedyś odpadły. Głupi nawyk. - Oddaj mi telefon i będę się
zbierać. - dodałam zastępując mu drogę. Nie zrobiło to na nim żadnego
wrażenia, bo szybko mnie ominął. - Louis! Będę mieć problemy! -
krzyknęłam zaplątując ręce na klatce piersiowej.
- Spadniesz na cztery
łapy, kocie. - mrugnął do mnie, a ja próbowałam analizować co się
właśnie tutaj stało. Pokręciłam lekko głową chcąc na nowo się
skoncentrować.
- Proszę Cię. - zaskomlałam prawie. Byłam zdolna do błagania na kolanach. - Louis. - jęknęłam z desperacją w głosie.
- Podoba mi się, jak jęczysz moje imię. - rzucił mi uśmiech przez prawe ramię, a ja prawdopodobnie otworzyłam szeroko usta.
- Zayn podrzucisz mnie
do domu? - spytałam zaciskając mocno szczękę, aby nie wybuchnąć. Chłopak
skinął tylko lekko głową. Podeszliśmy do jego samochodu odprowadzeni
przez wzrok Louis'a. Gdy odjeżdżaliśmy to nadal patrzył. Nie spodziewał
się, że zrezygnuję z telefonu? A jednak.
Dwadzieścia minut
później Malik zatrzymał się pod moim domem, a ja tylko podziękowałam mu i
pobiegłam do domu, gdzie przeprosiłam rodziców, że nie odbierałam, ale
rozładował mi się telefon. Połknęli to kłamstwo bez zbędnych problemów,
więc poszłam do swojego pokoju mijając brata, który miał słuchawki na
uszach. Prychnął tylko na mnie. Dzięki Collin.
Poszłam do łazienki,
gdzie od razu się rozebrałam i wskoczyłam pod wodę. Miałam ten
denerwujący moment, jak większość ludzi biorących prysznic. Przekręć
zawór w lewo za gorąca, w prawo lodowata. Kto coś takie wymyślił.
Powinno się wpisywać temperaturę. Byłoby łatwiej.
Wychodząc z kabiny
owinęłam się jakimś ręcznikiem. Chciałam sprawdzić godzinę, ale dotarło
do mnie, że wspaniałomyślna ja postanowiłam zostawić telefon w kieszeni
chłopaka. Rozumiem, że nie pałamy do siebie miłością. Na prawdę to
rozumiem. Jednakże zabierać telefon człowiekowi w XXI wieku to lekkie
przegięcie. Tak tylko mówię.
Ubrałam swoje pandowate
onesie, które dostałam pod choinkę od cioci z Ameryki. Mokre włosy
przesuszyłam ręcznikiem, a potem je rozczesałam pamiętając o tym, żeby
zrobić sobie przedziałek, który będzie mniej więcej równy. Wyszłam z
łazienki i udałam się do swojego pokoju z zamiarem rzucenia się na
łóżko.
- O kurwa ja pierdolę! -
wykrzyknęłam, gdy weszłam do środka. Louis stał przy oknie trzymając w
dłoniach roletę. - Zepsułeś to? - spytałam opanowując się już.
- Być może. Nie jestem do końca pewien. - mruknął przyglądając się beżowej strukturze.
- Jak tutaj wlazłeś?
- Przez okno. Pożyczyłem
od Was drabinę tak w ogóle. - oznajmił i wzruszył ramionami odkładając
prawdopodobnie zepsute urządzenie na moje biurko. - Czemu dziewczyny
zawsze mają pokój na piętrze? To szkodzi chłopakom. - marudził pod nosem
pocierając łokieć, który był rozwalony. Tak samo jak zadrapanie na łuku
brwiowym. Pewnie, dlatego miał krew na podkoszulku.
- Żebyście mogli się
zabić, gdy chcecie się włamać. - fuknęłam na niego. - Opatrzę Ci to
dziadostwo. - dodałam wracając z powrotem do łazienki z której wzięłam
wodę utlenioną, waciki i specjalne plastry z Myszką Minnie, które może, a
może nie kupiłam świadomie.
- Przyszedłem Ci oddać
telefon tak w ogóle. - mruknął kładąc moją własność na biurku obok
rolety. Spuścił wzrok na swoje dłonie.
- Nieważne to jest
teraz. - westchnęłam i skinęłam mu ręką, żeby usiadł na łóżku. Mimo, że
był niewiele wyższy to było mi tak po prostu niewygodnie i już. Nie
wierzę, że opatruję mu te głupie zadrapania. - Biłeś się z tą drabiną? -
zakpiłam wylewając wodę utlenioną na łokieć, a potem przyłożyłam do
rany wacik.
- Nie. - obronił się jednak widząc mój zdziwiony wzrok westchnął cicho. - Z drabiną i twoim parapetem.
- Kocham mój parapet. -
uśmiechnęłam się nalewając wody na wacik, który przyłożyłam do jego łuku
brwiowego. Louis syknął krzywiąc się. Chciał się odsunąć. - Nie bądź
dzieckiem. - wytknęłam mu, ale na moich ustach był uśmiech. Może miałam
małą, chorą satysfakcję z tego powodu, że mój parapet rozwalił mu twarz.
- Cieszy Cię to, że
cierpię? - spytał, gdy naklejałam mu plaster na brwi. Wzruszyłam tylko
ramionami. Odeszłam krok od niego i prawie wybuchnęłam śmiechem. Widząc
takiego Louis'a, który miał plaster z Myszką Micky na twarzy,
roztrzepane włosy, duże, niebieskie oczy, które teraz były takie łagodne
oraz gdy jego lewy kącik ust unosił się w górze, mogłam stwierdzić, że
wyglądał uroczo. - Patrzysz się sweetie.
- Tak. - przytaknęłam mu i biorąc swój telefon z biurka od razu zrobiłam mu zdjęcie.
- Po co to zrobiłaś? - spytał marszcząc czoło.
- Bo wyglądasz na prawdę uroczo z plastrem na którym jest Pluto i Myszka Micky.
- Nie jestem uroczy. -
warknął patrząc na mnie spod rzęs. Był, albo chciał być przerażający.
Nie wyszło mu to. - Niszczysz moją męską dumę. - dodał lustrując mnie od
stóp do głowy. Po czym wyjął swojego IPhone'a, a blask fleszu mnie
oślepił.
- Usuń to. - jęknęłam podchodząc do niego i chcąc zabrać mu telefon.
- Nie. - wyszczerzył się biorąc telefon z mojego zasięgu.
- Czemu?
- Bo wyglądasz na prawdę
uroczo w stroju pandy. - odpowiedział, a ja przesunęłam się jeszcze
trochę bardziej, żeby wziąć ten przeklęty telefon. Wyszło na to, że nad
nim wisiałam. Chłopak leżał na moim łóżku z uniesionymi dłońmi do góry,
abym nie mogła wykasować tego zdjęcia. Moje włosy pewnie wyglądają tam,
jak szopa. Położyłam nogę miedzy jego udami i wychyliłam się jeszcze
bardziej, więc dotknęłam telefonu końcami palców. - Kurwa. - jęknął
trochę piskliwym głosem.
- Co jest?
- Weź tą nogę od mojego
krocza, bo nie ręczę za siebie. - dodał, a ja zarumieniona od razu
odsunęłam się od niego i stanęłam na bezpieczną odległość. Wybrzuszenie w
jego spodniach potwierdziło moje przypuszczenie, że może faktycznie
moja noga nie powinna się tam znajdować wtedy. - Ja już pójdę, bo ten,
muszę coś zrobić. - zwilżył lekko usta swoim językiem i może, a może nie
wyglądało to cholernie seksownie. - Cześć Lee. - oznajmił wstając z
łóżka. Lubię, jak wymawia swoim głosem moje imię.
- Cześć Louis. -
pożegnałam się, gdy wychodził przez okno. Stojąc na drabinie uśmiechnął
się tylko i zszedł na dół. Zamknęłam za nim tylko, żeby nie było mi
zimno w nocy. Wzięłam swój telefon i podłączyłam go do ładowarki przy
łóżku. Zgasiłam światło zostawiając tylko lampki choinkowe zawieszone
nad moim łóżkiem, żeby lepiej pisało mi się smsy, oglądało filmy lub po
prostu patrzyło w laptopa w nocy.
Leżałam tak i wpatrując
się w sufit próbowałam zasnąć. Na prawdę próbowałam, ale ja po prostu
kocham wszystko rozdrabniać na takie malusieńkie kawałeczki. Może go
trochę polubiłam mimo tego, że był niesamowicie aroganckim palantem. Co
nie zmienia faktu, że jutro pewnie wszystko wróci do tego, co było. Ah,
czyli do bycia niemiłym wobec mnie. Dźwięk sms'a zmusił mnie do tego,
abym porzuciła swoje myśli i przeczytała wiadomość.
Nieznany: Następnym razem trzymaj nogi przy sobie. L.
Zaśmiałam się cicho.
Lee: Nie chciałam. Przepraszam.
Louis: Moja ręka jest teraz wykończona.
Przeczytałam to jeszcze raz dla upewnienia czy, aby na pewno dobrze przeczytałam.
Lee: Nie musiałam wiedzieć.
Louis: Oczywiście, dobranoc sweetie ;)
Lee: Dobranoc...
Przygryzłam lekko wargę na chwilę i odkładając telefon przewróciłam się na lewy bok.
&
We wtorek i środę nie
było w szkole Louis'a, więc w sumie nudziłam się przez całe dwa dni.
Nawet przesiedziałam te godziny w areszcie ze wzrokiem utkwionym w
zegarze. Gdy wróciłam do domu to uczyłam się na test z chemii. Na całe
szczęście miałam obok siebie Jennifer, więc byłam trochę uspokojona.
Wyszłam z domu z
rozwalonymi włosami, plecakiem spadającym z mojego ramienia i tostem w
zębach przy tym wkładając do końca swoją tenisówkę. Wzrokiem
odprowadziłam autobus, który mi odjechał. Nie miałam szans, żeby go
złapać, bo był już przy końcu ulicy. Niestety mój ojciec też mnie nie
podwiezie, bo zebrał już się do pracy o piątej trzydzieści, żeby uniknąć
mojej babci.
Zrezygnowana uznałam, że
znowu pójdę na nogach. Jednak Louis wyszedł z domu i zdesperowana
postanowiłam się zapytać, czy mógłby mnie podwieźć.
- Hej! - krzyknęłam do
chłopak, który uniósł głowę do góry rozglądając się za osobą, która go
woła. - Mógłbyś mnie podwieźć? - spytałam z nadzieją.
- Jasne. Chodź pani spóźnialska. - zaśmiał się, więc zrobiłam to co kazał.
- Możemy pojechać
motocyklem? - spytałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony. - Zawsze
chciałam się przejechać na motocyklu, ale nie znałam nikogo kto by go
posiadał. Proszę Louis. - dodałam przygryzając. Chłopak tylko westchnął i
podchodząc do garażu otworzył bramę pilotem. Z tablicy na klucze wziął
jakiś i podszedł do czarnej maszyny.
- Wsiadaj. - rozkazał podając mi kask.
- Okej. - mruknęłam
wkładając ochraniacz na głowę. - Zapniesz mi? - spytał, gdy nie dawałam
rady. Louis odwrócił się przez ramię, a ja podniosłam głowę do góry, aby
szybciej to zrobił. Później nieporadnie wsiadłam na motocykl, a chłopak
wyjechał z garażu, a potem z podjazdu.
Poprawiłam plecak, aby
było mi wygodniej i chwyciłam się jego brzucha niepewnie. Spodobało mi
się to, jak wiatr nas owiewał, a słońce prześwitywało przez pojedyncze
korony drzew.
- Mocniej mnie obejmij! -
krzyknął szatyn, abym usłyszała. - Nie chcę Cię mieć na sumieniu. -
dodał, a ja się lekko uśmiechnęłam i mocniej go objęłam. Odchyliłam
głowę do tyłu, a Louis przyspieszył. Chyba poproszę go, żeby mnie
nauczył jeździć na tym.
Podjechaliśmy na parking
szkolny, gdzie Tomlinson od razu zaparkował przy samochodach swoich
kumpli, które zawsze stały na tym samym miejscu od kilku lat. Zdjęłam
kask i zeskoczyłam z motocykla. Niektórzy ludzie szeptali miedzy sobą,
więc spuściłam głowę w dół i oddałam kask chłopakowi.
- Dzięki. -
podziękowałam cicho. - Do zobaczenia w areszcie. - dodałam niezręcznie i
postanowiłam odejść, gdy niebieskooki skinął tylko głową. Zostałam
odprowadzona przez wzrok uczniów do wejścia, a potem jak najszybciej
udałam się na swoje lekcje.
To nie tak, że cały
dzień chodziłam ze wzrokiem wbitym w marmurową podłogę unikając spojrzeń
innych ludzi. To nie tak, że cały dzień potakiwałam Jennifer i Blue,
którzy bardzo dobrze się dogadywali i cały czas o czymś dyskutowali.
Czułam się dziwnie. Zwłaszcza po tym, gdy byłam w toalecie, a tam
dziewczyny mówiły, że nie wiedzą dlaczego Louis interesuje się taką
grubą i brzydką przybłędą.
Byłam zwyczajna i może
miałam boczki, które mnie denerwowały, ale przez ich słowa poczułam się
najnormalniej w świecie źle. Mój nastrój się pogarszał, gdy coraz bliżej
była godzina mojej odsiadki. Więc, gdy szłam w stronę sali moje usta
zmieniły się w wodospad krwi. Musiałam wyglądać, jak pieprzony Edward
Cullen. Nigdy nie umiałam panować nad przygryzaniem wargi.
Usiadłam w ławce pod
oknem i wyciągnęłam telefon, ponieważ dostałam wiadomość, która była na
wspólnej konferencji WhatsApp z Jen i Blue. Założyli ją dzisiaj na
stołówce z wyjaśnieniem, że tak będzie lepiej.
Jen: Spójrz na jego tyłek, a poprawi Ci się humor ;)
Lee: Eww, idź się lecz
Blue: Sweetie, Lou ma najlepszy tyłek w całej szkole.
Lee: Okej. Teraz wszystko jasne.
Lee: Idźcie obydwoje się leczyć!
Zablokowałam telefon,
gdy chłopak wszedł do klasy, a potem usiadł na miejscu obok mnie z
puszką coli w dłoni. Położył nogi na ławce i oparł się wygodnie o
oparcie krzesełka. Niebieski podkoszulek opinał się na jego klatce
piersiowej, a czarne spodnie na jego udach. Natomiast białe, lekko
ubrudzone vansy zwisały z ławki. Przygryzłam wargi odwracając od jego
twarzy wzrok na której się przed chwilą skupiłam.
- Coś dzisiaj jesteś
dziwnie cicha. - odezwał się, a ja na nowo na niego spojrzałam. Jego
oczy były zamknięte. Wyglądał jakby odpoczywał.
- Taki dzień. -
odchrząknęłam, a on otworzył oczy i spojrzał za okno, gdzie świeciło
słońce. Pod koniec września w Londynie to prawie cud.
- Jasne. - mruknął choć
oczywiste było to, że mi nie wierzył ani trochę. - Nie lubię, jak ktoś
mi kłamie prosto w twarz. - dodał obracając się w moją stronę.
- Naprawdę Louis to nie dotyczy Ciebie. - skłamałam znowu. To dotyczy jego, bo czemu zadaje się z taką przybłędą, jak ja?
- Naprawdę nie lubię,
jak ktoś mi kłamie prosto w twarz Hailey. - oznajmił chłopak zakładając
ręce na klatce piersiowej dzięki czemu jego bicepsy były bardziej
widoczne.
- Zrozum, że... - zatrzymałam się na chwilę, bo nie byłam pewna co dodać.
- Nie ufasz mi. - dopowiedział sobie dalszą część. Może po części mu nie ufałam.
- Nie znam Cię. - powiedziałam ostrożnie.
- Hej, jestem Louis William Tomlinson i jestem dupkiem. - przedstawił się wyciągając w moją stronę dłoń.
- Nie o to chodzi. - westchnęłam.
- Wiem. - przyznał biorąc ode mnie rękę. - Możliwe, że nigdy się nie poznamy. - oświadczył, a potem nastąpiła niezręczna cisza.
I byłam prawie pewna, że
teraz nie tylko ja czuję się tak głupio. Louis też się tak czuł. To
było chyba nasze pierwsze spotkanie w areszcie, gdzie obydwoje
milczeliśmy mimo tego, że chcieliśmy coś powiedzieć, a może nawet
chcieliśmy się poznać, ale nikt nie chciał zacząć. Ani ta głupia
przybłęda, ani ten arogancki dupek.
####
Cześć miśki,
Zrobiło się tutaj jakoś miło, prawda?
Znając mnie wiem, że nie
lubię dawać za dużo szczęścia w swoich opowiadaniach, więc powolutku
przechodzimy do problemów, bo przecież nikt nie lubi, jak wszystko jest
przewidywalne ;)
Trzymajcie się i jeśli zostawicie komentarz to będę Wam bardzo wdzięczna ♥
kocham to!!
OdpowiedzUsuńNie no ekstra kocham to ff :)
OdpowiedzUsuńJestem nowa XD ale powiem szczerze że chętnie poczytam do końca :D
OdpowiedzUsuńLudzie kiedy next??
OdpowiedzUsuń